Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Człuchów. Od fiata do wyścigówki w 99 godzin... Czarodzieje - amatorzy motoryzacji w programie TV

Beata Gliwka
B. Gliwka
Czy można w ciągu kilkudziesięciu godzin zmienić strażackiego żuka w kampera, starego fiata wyszykować na limuzynę albo… wyścigówkę? Tego ostatniego podjęli się pasjonaci z Człuchowa w programie „99 godzin”. Dziś (niedziela 11.03) będzie można zobaczyć co udało się im osiągnąć - emisja programu w TVN Turbo ogodz. 10:30.

Na nagranie do Warszawy pojechała piątka facetów, z których nie wszyscy mieli coś wspólnego z mechaniką. Łukasz Bajdor i Waldemar Zasowski prowadzą kancelarię odszkodowawczą, Marek Kalinowski jest informatykiem, do tego dwóch uczestników ze Skarżyska-Kamiennej. - To Jacek, z którym się kumpluję, a którego poznałem na Złombolu, oraz jego kolega Mariusz - mówi Łukasz. - Szczęśliwie się złożyło, że Jacek jest mechanikiem...
Pozostali zajmują się mechaniką tylko amatorsko albo… wcale. - Nie jesteśmy profesjonalistami, nie robimy takich rzeczy na co dzień - mówi Marek. - A ja nawet tego nie lubię. - Kiedy reżyser pytał w jakim charakterze tam jestem, powiedziałem, że chyba… damy do towarzystwa - śmieje się Waldek.

Paganini spawarki i specjalista od śrub

Okazało się jednak, że jego umiejętności bardzo się przydają. Został wirtuozem spawarki. Marek specjalizował się zaś w... urywaniu śrub. - Jak trzeba coś urwać, wykręcić, to Marek się przydaje - śmieje się cała trójka.#- Fakt, moim ulubionym narzędziem jest klucz pneumatyczny - przyznaje Marek.#- A mnie reżyser na koniec określił Paganinim spawarki - mówi Waldek. - Ale pierwszego dnia, kiedy zacząłem spawać o godz. 9 rano, to skończyłem o 22, w pewnym momencie stanąłem i wymamrotałem: „Łukasz… ja idę spać”. Warsztat był bardzo dobrze wyposażony, było wiele narzędzi, którymi wcześniej nie pracowaliśmy. Ja pierwsze dwie godziny uczyłem się spawać. Spawałem 15 lat temu spawarką elektryczną, teraz urządzenia są całkiem inne. Rękę miałem całą opaloną, jakbym się na słońcu spiekł. Twarz wiadomo, że się chroni, ale ciało też należało. A tu dopiero Jacek mi powiedział: „eee byś sobie coś na ręce założył”, a to był wieczór.

Jak trafili do programu TVN Turbo? Tak… jakoś.

- Łukasz wymyślił, że się zgłosi i zapytał, czy bym z nim poszedł. Powiedziałem „dobra, jak się dostaniesz, to pójdę”. Tak palnąłem, bo znamy się długo, a w duchu myślałem, że na pewno się nie dostanie - wspomina „Gofer” Marek Kalinowski. - Ale po jakimś czasie odzywa się: Jedziemy? Jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć i B. Pojechaliśmy.
Dostanie się do programu było łatwiejszym z zadań. - Założenia programu są takie, że zamyka się na 99 godzin 4-5 uczestników w warsztacie. Na piętrze jest część mieszkalna. Tam śpimy, mieszkamy i generalnie 99 godzin przebywamy ze sobą - opowiada Łukasz. - W ciągu tych 99 godzin mamy do wykonania zadanie, nie wiemy wcześniej, co to jest - jedynie tyle, że ma polegać na przerobieniu samochodu na „coś”. Nam akurat trafił się duży fiat, którego mieliśmy przerobić na auto do driftu. - To taki, żeby można było kręcić sobie bączki - tłumaczy Waldek.
Po zobaczeniu samochodu załoga dostaje kopertę z listą zadań do wykonania - jak auto ma wyglądać, jak się zachowywać itp. oraz określony budżet.
- Okazało się, że my musimy kupić masę części. Z reguły przez internet - dodaje Łukasz. - Na zakupy mogła wychodzić jedna osoba, z towarzyszeniem ekipy organizatorów. W sumie do ostatniego dnia robiliśmy zakupy, tracąc na to masę czasu, bo w Warszawie, jak to w stolicy, straszne korki.
Czego najbardziej brakowało piątce facetów zamkniętych w niewielkiej przestrzeni? - Kontaktu ze światem. Żadnego radia, telewizji… Kontakt z rodziną tylko na telefon… - mówią. - Wieczorem lubię zawsze popatrzeć w telewizor i tego mi brakowało. Mówię: „Co to za telewizja, jak tu nie ma telewizji” - śmieje się Waldek. Za to sami byli na wizji albo „podsłuchu” praktycznie 24 godziny na dobę. - Pomijając spanie, cały czas mieliśmy podpięte mikrofony - mówi Łukasz. - Cały czas pod obstrzałem kamer, w samym warsztacie było ich chyba 8 i dwóch kamerzystów operatorów.

Na początku był ogromny stres…

- Byliśmy strasznie spięci: „Po kiego diabła ten tu z kamerą”. Kiedy tylko coś zaczynało nie wychodzić, natychmiast pojawiał się gościu z kamerą. Coś nie idzie i już kręci… - wspomina Waldek. - Pamiętam jak miałem robić klatkę - mówię dobra, będę te rury wyginał… Ale jak zacząłem giąć, to mi wyszedł z tej rury makaron świderki. Stoję cały spocony, a tu już gość z kamerą - wspomina Waldek. - Innym razem coś obciąłem za krótko, to spawam, a ten już stoi przy mnie. Mówię „Idź pan...”, ale po godzinie, dwóch coś zaczęło wychodzić. - Mi głos drżał jak zacząłem czytać zadania - mówi Łukasz. - Ale kiedy zaczęliśmy robić, to człowiek nie pamiętał już, że ma brzuch wciągnąć, Marek wiecznie czymś usmarowany… A po jakimś czasie byliśmy już na przyjacielskiej stopie i każdy sam krzyczał „wołać kamerzystę, bo będę robił...” albo „hej słoneczko będziemy kręcić” - wspomina Łukasz.
Bycie „na wizji i na podsłuchu” miało też swoje plusy i zabawne momenty. Zwłaszcza że ekipie telewizyjnej nie brakowało poczucia humoru. - Siedzimy razem przy śniadaniu i „Gofer” rzucił „a zjadłoby się pomidorka”, bo było mięso, ale brakowało czegoś świeżego. Zażartowałem „Gofer narzeka na brak pomidorów, za dwie godziny macie dostarczyć”. Idziemy wieczorem na kolację… są pomidory. - Stwierdziłem, że muszę sobie taki mikrofon sprawić - śmieje się Gofer.

Z czym były problemy?

- Z organizacją pracy… - przyznaje Marek. - I utrzymaniem porządku - dodaje Łukasz. - Wkurzyłem się i trzeciego dnia wstałem o 6 rano, zrobiłem porządek. O 7 poszliśmy na dół i mówię im: „No teraz taki porządek ma być, odkładamy wszystko gdzie trzeba!”. Ale… po trzech godzinach wyglądało jak wcześniej. - A organizacja pracy polegała na tym, że jak ktoś coś zaczął i choć na chwilę zostawił, to ktoś inny za niego kończył… - śmieją się.
Z wyjściowego fiata na koniec została w zasadzie tylko buda i światła. Ale czy fiat zmienił się w drifta?
- Generalnie codziennie zaczynaliśmy pracę około 7 i siedzieliśmy w warsztacie do 24 - przyznaje Łukasz. - Czy zdążyliśmy? Dwa razy dziennie każdy z nas był wołany do pokoju zwierzeń. Tam kręcony były tzw. setki. O tym, co się tam działo, nie było nam wolno rozmawiać ze sobą. Ja generalnie dwa razy dziennie słyszałem pytanie: „i co... mieliście uruchomić silnik i jeszcze nie uruchomiliście...”. Do przedostatniego dnia mówiłem „tak, jeszcze nie, trochę jest obsuwy, ale damy radę”….

Teraz z pewnym niepokojem czekają na emisję...

- Z 99 godzin nagrań muszą wyciąć 45 minut programu. Nie wiemy, co się tam znajdzie. A program wiadomo - ma zaciekawić widza. Więc pewnie to jest ostatni raz, kiedy jeszcze gadamy ze sobą - śmieje się Łukasz.

O co w tym chodzi...

„99 godzin” to program w TVN Turbo, w którym odważni mechanicy amatorzy mają pokazać, jakie cuda potrafią zdziałać przy samochodzie. Każda z ekip dostaje do swojej dyspozycji auto, warsztat do pracy, zestaw niezbędnych narzędzi oraz budżet na zrealizowanie projektu. Na jego wykonanie uczestnicy mają jedynie tytułowe 99 godzin i ani minuty więcej! Mogą pracować dzień i noc... Jeżeli uda im się zrealizować projekt w 100%, samochód, który skonstruują, dostaną na własność! Jeżeli zabraknie im czasu, pomysłów lub umiejętności, niewykończony projekt trafi na aukcję, a mechanicy muszą obejść się smakiem. Czy uczestnikom z Człuchowa się udało? Tego oczywiście zdradzić nie mogą. Odcinek „99 godzin” z ich udziałem emitowany będzie 11 marca o 10.30.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Otwarcie sezonu motocyklowego na Jasnej Górze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na czluchow.naszemiasto.pl Nasze Miasto