Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pierwsza Polka, która samotnie zdobyła biegun: Nie można przeżyć dwóch miesięcy w strachu

Janusz Milanowski
arch. Małgorzata Wojtaczka
- Jedynym dźwiękiem jest wiatr, a każdy inny dźwięk natychmiast przyciąga uwagę i czasami wywołuje niepokój, na przykład dźwięk kijków, którymi się odpychałam. W moich wspomnieniach z Antarktydy wieje tylko ten wiatr - opowiada Małgorzata Wojtaczka, podróżniczka, pierwsza Polka, która samotnie dotarła do bieguna południowego.

- W tym jest jakaś magia, coś, co przyciąga. Jest wyzwanie - mówi 51-letnia Małgorzata Wojtaczka z Wrocławia, która jako pierwsza Polka samotnie zdobyła biegun południowy. Do tej pory z naszych rodaków udało się to tylko Markowi Kamińskiemu. Wojtaczka w dwa miesiące pokonała samodzielnie 1200 km, czasem przy 30-stopniowym mrozie i wietrze w porywach do 100 km/h. W trasę wyruszyła 18 listopada 2016 roku. Musiała pokonać śnieżne zaspy i lodowe szczeliny, ciągnąc sanie ze sprzętem i żywnością o wadze 110 kg . 25 stycznia ok. godz. 12.30 osiągnęła cel.

ZOBACZ TEŻ: Jako pierwsza Polka chce samotnie zdobyć biegun południowy

Moja znajoma poetka prosiła, żebym zapytał panią, co się śni kobiecie, która samotnie przemierza Antarktydę.

Przez pierwszy tydzień, gdy byłam bardzo zmęczona i bardzo niewyspana, miałam takie intensywne sny akcji. Śniło mi się raz, że byłam w Paryżu i kupowałam ciuchy. Nie mogłam się sobie nadziwić, bo to nie jest coś z kręgu moich zainteresowań. Śniłam też o przyjęciu i spotkaniu w kawiarni ze świetnym nauczycielem gry na perkusji. Potem już nic mi się nie śniło. Wysiłek fizyczny sprawiał, że zasypiałam po przyłożeniu głowy do poduszki.

Jak długo pani sypiała?

Sześć, siedem godzin. Tego snu zawsze miałam za mało, ale pamiętam, że tuż po powrocie, gdy wylądowałam w Chile, to śniło mi się, że znowu ciągnę sanki na biegun południowy.

Opowiadał mi geofizyk, który był na Spitsbergenie i na Antarktydzie, że to w tej lodowej głuszy dopiero zrozumiał, czym jest cisza. Często ktoś mówi, że spędził weekend w leśnej ciszy, a z punktu widzenia polarnika, to w lesie jest hałas. Twierdził, że ciszę w tamtych warunkach czuje się całym ciałem. Ona po prostu wchodzi w głowę i to jest silne doznanie fizyczne, skutkujące szumem w uszach.

Tak, doświadczyłam takiej ciszy. Jedynym dźwiękiem jest wiatr i każdy inny dźwięk natychmiast przyciąga uwagę i czasami wywołuje niepokój, na przykład dźwięk kijków, którymi się odpychałam. W moich wspomnieniach z Antarktydy wieje tylko ten wiatr.

Absolutna cisza panowała wtedy, gdy nie wiało. Tam nie ma ptaków. Jedynym dźwiękiem natury jest wiatr.

A jak to pani znosiła psychicznie?

Na co dzień żyję w ciszy, poza miastem, w takiej wsi, gdzie nie ma ani sklepu, ani kościoła, nie ma nic. Cisza nie wywołuje we mnie stresu.

To nie miała pani w uszach słuchawek z muzyką?

Nie. Śpiewałam sobie różne piosenki i zrozumiałam, dlaczego żołnierze robią to samo podczas marszu. Łatwiej trzyma się rytm i tempo.

A co pani śpiewała?

Piosenki Elektrycznych Gitar, Kazika, a czasami kolędy. Śpiewałam w myślach, nie na głos, bo to jest wydatek energetyczny. Czasami liczyłam też kroki do ośmiu w muzycznym takcie i rozmawiałam z ludźmi - w myślach.

A jeśli chodzi o kontakt z cywilizacją?

Miałam najnowszy model telefonu satelitarnego. Wygląda jak modem, a obsługuje się go przez smartfon. Dzięki temu mogłam wysyłać maile i zdjęcia. Czasami też rozmawiałam z bliskimi. Przede wszystkim jednak musiałam codziennie się meldować w amerykańskiej bazie, podać swoją pozycję i sytuację pogodową. Tak więc kontakt z cywilizacją miałam codziennie, niestety...

Dlaczego „niestety”?

Zabierało mi to poczucie wolności.

A czy myślała pani o Amundsenie i innych podróżnikach, którzy nie mieli telefonów satelitarnych ani GPS-ów i byli zdani tylko na siebie?

No pewnie, że myślałam. Oni nie wiedzieli nawet, gdzie idą, co ich spotka i czego mogą się spodziewać. A ja szłam tą samą trasą, co pierwsza kobieta, która dotarła na biegun - Norweżka Liv Arnesen. Posiadanie wiedzy o wcześniejszych wyprawach i telefonu satelitarnego nie do końca czyni wyprawę całkowicie bezpieczną. Przecież mogłam wpaść w szczelinę razem z saniami, połamać się, stracić przytomność... A jak nie będzie pogody, to nikt po mnie nie przyleci. Ale w życiu codziennym można zginąć na przejściu dla pieszych. Zawsze jest jakieś ryzyko.

Nasuwa mi się pytanie, czy ta wyprawa miała swoją intencję?

Nie wiem?! Myślałam o moich nieżyjących rodzicach, że pewnie by się ucieszyli, iż udało mi się w życiu coś większego, ale nie nazwałabym tego intencją. Zrobiłam to, bo lubię wysiłek fizyczny i zimny klimat. Nie lubię tropików i źle się czuję w gorącym klimacie.

A jak się pani przygotowywała kondycyjnie do tego wysiłku?

Zawsze byłam aktywna fizycznie. Dużo chodziłam po jaskiniach, co jest bardzo intensywnym wysiłkiem, ale krótkotrwałym. Po jednej akcji wraca się do domu albo do bazy. A w przypadku mojej biegunowej wyprawy musiałam tak wszystko zaplanować, by mieć siły na dwa miesiące. Nie mogłam przecież przez pierwszy tydzień ostro zasuwać i wyczerpać zapas energii. Przed wyprawą chodziłam w góry z ciężkim plecakiem, trochę biegałam i ciągnęłam opony za sobą, choć wcale mi to nie odpowiadało. Najintensywniejszy był miesiąc przed wyjazdem. Ćwiczyłam z wrocławskim trenerem Jackiem Woskiem, który trenuje ludzi do biegów długodystansowych. To on mnie przygotował pod kątem mojej wyprawy. Sama nigdy bym się nie zmusiła do takiego wysiłku, który on mi zaaplikował.

Mam wrażenie, że pani dobrze znosi samotność.

Nie ma tej drugiej osoby, z którą można podzielić się smutkiem czy strachem, ale z drugiej strony jest niezależność. O tym się jednak nie myśli, bo trzeba być bardzo skoncentrowanym na tym, co się dzieje.

Co to faktycznie znaczy, że widoczność spada do zera? Przecież człowiek zawsze coś widzi.

To znaczy, że pół metra za czubkiem narty nie widać nic. Przy grubej warstwie chmur nie ma żadnych cieni, a ponieważ wszystko wokół jest białe, to wydaje się płaskie. Nie wiadomo więc, jak ukształtowany jest teren. Nie wiem, czego mogę spodziewać się przed nartami, czy jest górka, czy dołek.

To szczeliny też nie widać?

No tak... Nie widać...

I co wtedy? Strach?

Nieee... Nie można przeżyć dwóch miesięcy codziennie się bojąc. Tak przynajmniej mi się wydaje. Nie można dopuszczać do siebie strachu, tylko trzeba być ostrożnym.

Gdy dotarłam do szczelin, to absolutnie nie myślałam o tym, że do nich wpadnę i co to będzie, tylko musiałam działać. Nie można się bać, tylko trzeba myśleć o wszystkim, co się robi.

A jaka była pierwsza pani potrawa po przylocie do Polski?

Biały serek, który uwielbiam. Smakowało mi wszystko, co jest słodkie, a po pewnym czasie zjadłam moje ulubione racuchy.

Obstawiałem co najmniej golonkę po tych liofilizowanych smakołykach z wyprawy.

Amerykanie w bazie przyrządzili mi dwa porządne steki, a na stekach to oni się znają bardzo dobrze. Było to bardzo miłe i uroczyste przyjęcie, z winem.

Imprezka...

...do późnej nocy.

Co pani dała ta wyprawa?

Radość w czasie, gdy maszerowałam i radość na teraz. Mam też satysfakcję z tego, że dobrze siebie oceniłam, dałam radę i sprawdziłam się w długotrwałym wysiłku.

A co pani planuje? Już wiem, że na pewno nie odkrywanie źródeł Amazonki, bo nie lubi pani ciepłego klimatu.

Nawet w Polsce, gdy jest powyżej 24 stopni, staram się nie wychodzić z domu. Nie mam konkretnych planów, tylko różne pomysły. Chętnie wybrałabym się na północ, do Finlandii. Jest tam taki fajny teren przypominający Antarktydę, takie pustkowie bez drzew. Chętnie bym tam pomaszerowała, nie spiesząc się.

Skąd ta miłość do pustkowi?

Nie wiem. Kocham taki teren, którego natura nie jest zepsuta przez człowieka.

Rozmawiał Janusz Milanowski
Zdjęcie główne: archiwum Małgorzaty Wojtaczki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto