Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

PKO BP Ekstraklasa. Arka Gdynia potrzebuje serii zwycięstw, aby zagwarantować sobie uniknięcie spadku. Trudna misja dla trenera Mamrota

Szymon Szadurski
Szymon Szadurski
Arka Gdynia przegrała w fatalnym stylu, aż 1:5 z Legią Warszawa. Czy ta porażka wzbudzi w podopiecznych trenera Ireneusza Mamrota sportową złość i zaczną oni seryjnie zwyciężać, aby utrzymać się w PKO BP Ekstraklasie?
Arka Gdynia przegrała w fatalnym stylu, aż 1:5 z Legią Warszawa. Czy ta porażka wzbudzi w podopiecznych trenera Ireneusza Mamrota sportową złość i zaczną oni seryjnie zwyciężać, aby utrzymać się w PKO BP Ekstraklasie? Adam Jankowski
Pomogliśmy bardzo dobrze dysponowanej Legii. Pozostaje się cieszyć, że nie skończyło się większą liczbą bramek - te słowa Michała Nalepy, wypowiedziane po druzgocącej porażce 1:5 w Warszawie, doskonale oddają styl, jaki zaprezentowali w środę żółto-niebiescy na stadionie przy ul. Łazienkowskiej. Tak grająca Arka Gdynia nie ma prawa utrzymać się w PKO BP Ekstraklasie. Jest to też ostatni dzwonek, aby jej nowy trener Ireneusz Mamrot wstrząsnął drużyną.

Aby uświadomić sobie, jak słabo arkowcy zagrali w Warszawie, warto zaprezentować kilka statystyk. Przez cały mecz Legia oddała trzydzieści strzałów, Arka trzy. Gospodarze egzekwowali sześć rzutów rożnych. Gdynianie zaledwie jeden. Żółto-niebiescy co prawda przebiegli łącznie dłuższy dystans od rywala, co wynikało z faktu, że przez większość meczu zmuszeni byli starać się odebrać mu piłkę, jednak poruszali się po boisku znacznie mniej żwawo od Legii. Gospodarze wykonali 130 sprintów, Arka zaledwie 81. Jest to przepaść. Na domiar złego różnicy w umiejętnościach piłkarskich i predyspozycjach motorycznych żółto-niebiescy nie za bardzo byli w stanie zniwelować twardą grą i walką. Wystarczy tylko napisać, że jedyną, żółtą kartkę w ich szeregach otrzymał Marko Vejinović, który raczej nie ma opinii ligowego "przecinaka". Wręcz przeciwnie, uchodzi za największego wirtuoza gry w piłkę w ekipie z Gdyni.

Trwa głosowanie...

Który z zawodników Arki Gdynia najbardziej rozczarował w pojedynku z Legią Warszawa?

Dodatkowo jeśli trener Ireneusz Mamrot był zadowolony po meczu ze Śląskiem Wrocław z postawy swoich podopiecznych w obronie, czego zresztą nie ukrywał, to w Warszawie szybko został sprowadzony na ziemię. Przy ul. Łazienkowskiej powtórzyły się w pełnej rozciągłości, a nawet namnożyły błędy, jakie arkowcy już pod wodzą nowego szkoleniowca popełnili przy okazji przegranych 3:4 31 maja Wielkich Derbów Trójmiasta z Lechią Gdańsk. To zresztą dokładnie te same mankamenty, jakie pojawiają się od początku sezonu, czyli m.in. nieodpowiedzialne straty piłki i narażanie się na kontry, a także pozostawianie bez opieki rywali przy okazji wrzutek w pole karne. Na szczęście szkoleniowiec żółto-niebieskich zdaje sobie sprawę, że w takim stylu dłużej już grać nie można.

- Nie możemy tak łatwo tracić bramek, a także mieć tylu strat z takim zespołem jak Legia i dodatkowo tym napędzać rywali - podsumował Ireneusz Mamrot postawę swojej drużyny.

Dodał on, że ważnym momentem środowego boju przeciwko Legii była bramka stracona przez Arkę "do szatni". Padła oczywiście po katastrofalnym błędzie w obronie.

- W prostej sytuacji, będąc w przewadze w bocznym sektorze, straciliśmy piłkę. Z tego poszła akcja, po której Legia wyrównała - słusznie zauważył Ireneusz Mamrot.

Podsumowując, przykre jest, że mecz w Warszawie zakończył się dla żółto-niebieskich taką katastrofą. Szczególnie zważywszy na fakt, że spotkanie przy ul. Łazienkowskiej nie mogło się dla podopiecznych trenera Ireneusza Mamrota lepiej ułożyć. Wszak Arce już po czterdziestu sekundach gry w prostej sytuacji udało się zaskoczyć "Wojskowych" i objęła prowadzenie po trafieniu Adama Dancha. Irytacji z powodu tej dziecinnie straconej bramki nie potrafił zresztą ukryć trener Legii Warszawa Aleksandar Vuković. Pokusił się on nawet o stwierdzenie, że równie dobrze jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego mógł na tablicy widnieć wynik 0:1, a byłby to mniejszy szok dla jego drużyny. Arka nie potrafiła jednak tego handicapu wykorzystać. Smutne jest także, że żółto-niebiescy zaprezentowali się w taki sposób rozgrywając jubileuszowe, 500. spotkanie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Warto bowiem przypomnieć, że historia ich występów w piłkarskiej elicie w naszym kraju rozpoczęła się już w 1974 roku, kiedy to Arka pokonała 1:0 Łódzki Klub Sportowy po golu Zbigniewa Kupcewicza, czyli brata Janusza, wybranego w zeszłym roku piłkarzem 90-lecia gdyńskiego klubu.

Wnioski przed kolejnymi meczami Arki Gdynia w PKO BP Ekstraklasie

Piłkarze żółto-niebieskich, jeśli nie chcą już za nieco ponad miesiąc stracić możliwości śrubowania liczby meczów w elicie, muszą jak najszybciej zapomnieć o porażce z Legią i zacząć seryjnie punktować w ośmiu ligowych kolejkach, jakie zostały im jeszcze do rozegrania. Dobrze będzie, jeśli starcie w Warszawie, ale także przegrane wcześniej w pechowych okolicznościach i po kontrowersyjnej decyzji sędziego derby z Lechią Gdańsk nie podetną im skrzydeł, tylko wyzwolą w zawodnikach dodatkowo sportową złość. Rozpoczyna się właśnie absolutnie kluczowa część sezonu w kontekście walki o utrzymanie. Żółto-niebiescy po porażce z Legią deklarowali, że zdają sobie z tego sprawę.

Fakty są takie, że po wznowieniu rozgrywek PKO BP Ekstraklasy na dziewięć możliwych do zdobycia punktów żółto-niebiescy sięgnęli po trzy. Można było niestety zakładać, że wyjazdowe mecze przeciwko wyżej notowanym rywalom, Lechii Gdańsk i Legii Warszawa, będą dla nich niezwykle trudne. Faworytem w nich nie byli. Tylko niepoprawny optymista mógł sądzić, że na pewno obu tych pojedynków nie przegrają. Martwić może przede wszystkim styl, w jakim polegli, szczególnie w kontekście meczu w Warszawie. Jednak każda zdrowo myśląca osoba, znająca realia piłki nożnej, nie może mieć większych pretensji o wyjazdowe porażki z wyżej notowanymi i silniejszymi kadrowo zespołami. Takie sytuacje po prostu będą się zdarzać. Niezwykle ważne jest natomiast, że Arce udało się pokonać u siebie Śląska Wrocław. Te trzy punkty, wywalczone w dramatycznych okolicznościach, mogą okazać się na wagę złota.

Teraz Arkę Gdynia czekają natomiast pojedynki wyłącznie z rywalami ze strefy spadkowej. Aby mieć gwarancję utrzymania się w PKO BP Ekstraklasie podopieczni trenera Ireneusza Mamrota nie mają wyjścia i muszą je po prostu zacząć seryjnie wygrywać, począwszy od niedzielnego spotkania z Wisłą Kraków. Gdyby żółto-niebiescy ten pojedynek przegrali, to do okupowanego przez "Białą Gwiazdę" , ostatniego, bezpiecznego miejsca w tabeli PKO BP Ekstraklasy tracić będą już dziewięć punktów. Taki dystans w siedmiu kolejnych spotkaniach w grupie spadkowej będzie ekstremalnie trudny do odrobienia. "To jest mecz na śmierć i życie!". "Nie mamy wyjścia, jak przegramy, to możemy już w sumie pakować zabawki" komentują kibice na profilu Arka Gdynia Sportowy24.pl sytuację gdynian przed meczem z Wisłą Kraków i trudno jest odmówić im racji.

Każdy, kolejne spotkanie aż do weekendu 18-19 lipca i planowanego wówczas zakończenia rozgrywek PKO BP Ekstraklasy żółto-niebiescy muszą traktować niczym finał Pucharu Polski. Nie ma już miejsca na wymówki, błędy, czy mityczny brak koncentracji. Jak trudne zadanie czeka trenera Ireneusza Mamrota w końcówce sezonu w kontekście przestawienia mentalności drużyny na regularne wygrywanie pokazują statystyki. Arce Gdynia w obecnych rozgrywkach PKO BP Ekstraklasy udało się sięgnąć zaledwie po dwa zwycięstwa z rzędu i był to na domiar złego odosobniony przypadek. Stało się to w kolejkach 18. i 19., kiedy to w grudniu żółto-niebiescy pokonali 1:0 Koronę Kielce, by następnie ograć 2:1 Zagłębie Lubin.

CZYTAJ TAKŻE: Piękne cheerleaderki rozgrzewają kibiców Arki Gdynia przed meczami. Występowały też na parkietach słynnej ligi NBA. Zobacz zdjęcia!

Trener Ireneusz Mamrot przychodził do Gdyni w trudnym momencie. Sam też słusznie podkreślał, że miał mało czasu na pracę z drużyną. Jednocześnie jednak ma u wielu piłkarskich ekspertów renomę szkoleniowca ze ścisłego topu w naszym kraju. Końcówka sezonu jest dla niego idealną okazją, żeby potwierdzić tego typu opinie. Jeśli Ireneuszowi Mamrotowi uda się uchronić Arkę Gdynia przed degradacją z PKO BP Ekstraklasy, zaskarbi sobie nie tylko wdzięczność kibiców żółto-niebieskich. Pod względem skali trudności dokonanie takiego wyczynu oceniane może być przez wiele osób nawet wyżej, niż doprowadzenie Jagiellonii Białystok do wicemistrzostwa Polski i europejskich pucharów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto